niedziela, 30 września 2012

Przetrwałam, wyszłam zwycięsko, kanu wypłynęło na spokojne wody.
Wygrałam. Poniekąd. Sama z sobą. I?
I błogo upadałam i podnosiłam się przez cały boży rok przez co mój magiczny stopień,
który planowałam zamknąć do końca 2012 roku jest w dalszym stopniu niezamknięty
a mamy prawie październik. 10 miesięcy obsuwy = brawo ja.
I z czym tak naprawdę wygrałam? Ze swoją głupotą? Ze swoim nastoletnim, smarkatym
wielkim zakochaniem o którym za rok pewnie nawet pamiętać nie będę?
Rzeczywiście mam z czego być dumna.
Wczoraj siedząc na biwaku na którym w sumie nie powinnam być, jedząc pomidorówkę,
której nie powinnam jeść, miałam tak niesamowitą ochotę przywalić sobie menażką
w łeb, że aż żałuje, że tego nie zrobiłam.
Na własne życzenie nie jestem częścią ''Czarnego wilka'', ani tym bardziej osobą, którą
ktokolwiek z nich powinien spytać o jakąkolwiek radę.
Nawet nie potrafiłam przypilnować by dodali śmietanę do zupy.
Arrr.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz