wtorek, 10 grudnia 2019

Dzień w dzień. Automatyczna pobudka z samego rana tak jakbym znowu miała dostać buziaka przed pracą. Cholerny mózg. Cholerna tęsknota. Gdy trzeba było nie potrafiłam się obudzić. Teraz budzę się codziennie. Kategorycznie odmawiam bycia obudzoną.

poniedziałek, 9 grudnia 2019

Pożegnania

"To, co nam było, co nam się zdarzyło.
Do ułożenia w głowie mam.
To nic nie znaczyło, to nie była miłość.
A wciąż mam nadzieję, nowy plan. "


Żegnam. Obracam to słowo w głowie. Na każdą strone. Króciutko, a jakże wymownie. Tak naprawdę niewiele lepsze od pierwszej lepszej łaciny tylko ładniej zapakowane. 
Równoznaczne z już Cię nie kocham. 
Równoznaczne z Końcem.

Różne były końce. Bardziej lub mniej melodramatyczne. Trwające krócej czy dłużej. Ale za każdym razem poprawiałam szminke, wskakiwałam w sukienkę i rzucałam się w wir życia. A tym razem? Nie chce mi się już. Nie mam sił na to. Nie chcę. Po prostu zwyczajnie nie. Tym razem zostanę szarą myszką w jeansach, tshircie i bez makijażu. Koty i wiek odpowiednie do staropanieństwa już mam. Jeśli nie mogę mieć przyszłości z Tobą to już nie chce zadnej. Doskonale wiesz, że tego chciałam. Że chciałam na zawsze. Że to nie była jakaś przelotna miłość, przelotny związek. Że miało być "i że Cię nie opuszczę".
Tym razem czuje się jakbym po prostu trwała siłą rozpędu, zawieszona gdzieś w próżni, bo jutra nie będzie. Nie ma prawa być. Po co miało by być. 


Za każdym razem gdy otwierają się drzwi, gdy dzwoni telefon mam nadzieję, że Cię zobaczę, usłyszę. Cholerna nadzieja. Twoje żegnam powinno ją dobić ostatecznie. A ona nie chce umrzeć. Jest jedynym co trzyma mnie przy życiu i wszystkim co ciągnie mnie w dół. To ona ściska mi żołądek i odbiera dech.
Ja po prostu uparcie odmawiam pożegnania. Nie dopuszczam go do siebie. 
Zresztą nie tylko ja. Słuchanie wciąż i wciąż, że to niemożliwe i nierealne. Ze przecież byliśmy tacy szczęśliwi, tacy zakochani. Ze mieszkaliśmy razem. Ze to było na poważnie. Jak ja mam się pogodzić z tym, że to koniec skoro moje otoczenie tego nie potrafi? 

Wyparcie

Gdy coś się wydarzy odruchowo chce Ci napisać. Wchodzę do sklepu i chce dzwonić co kupić. Wyparcie?
Ja wciąż w to nie wierzę. Ja wciąż to wypieram. Wciąż mam nadzieję, że to sen, ułuda, jakiś kiepski żart. Nie potrafię uwierzyć. Nie chcę uwierzyć.
Jestem pusta. Martwa. Kukiełka na sznurkach.
Nie myślę. Nie czuję. Nie jem. Nie śpię. A wciąż JESTEM. Tylko po co?
Gdy choć na sekundę pozwalam sobie na myślenie i czucie to jest jak uderzenie w twarz. Wraca wszystko. Dziubku. Myszko. Moja.
Wypierdalaj. Kurwo. Szmato.

Powinnam cieszyć się że to już za mną, że święty spokój ale nigdy nie potrafiłam tego co powinnam.
"Wołam wróć. Krzyczę wróć"

niedziela, 8 grudnia 2019

Nocne światła

Miasto. Pary. Single. Pijani i trzeźwi. Babski wieczór, co może pójść nie tak? Widzę Cię. Widzę Cię w szybie, widzę Cię w mijanych osobach, widzę Cię kątem oka. To już obsesja? Ja pijaczka, alkoholiczka z trudnością sącze drugie piwo. Nie ma smaku. Nic już nie ma smaku. Uśmiecham się. Śmieje. Udaje. Uśmiech mi już przyrósł na stałe. Maska. Przecież trzeba udawać. I tak lepszy ten gwar, to udawanie, ten sztuczny śmiech niż puste łóżko w którym nikt na mnie nie czeka.

sobota, 7 grudnia 2019

Księżyc

Jak odkrecony kran. Wylewa się ze mnie wszystko.
Wiesz, że pamiętam każdą sekundę z naszej pierwszej oficjalnej randki nierandki? Każdy uśmiech, każde słowo, każda sekundę kiedy powoli rozumiałam, że spotkałam bratnią duszę. Pamiętam jak wracaliśmy pod księżycem, jak całowaliśmy się niczym para zakochanych nastolatków. Pamiętam jak mowilam, że z z tego nic nie będzie, nie może być, że to niemozliwe, nie realne, a Ty całując mnie wciąż i wciąż powtarzałeś, że możemy, że czemu nie, że możemy wszystko.
Pamiętam jak nie mogliśmy się od siebie oderwać, jak nie spaliśmy po nocach, jak wciąż było nam mało.
Nasyciłeś się? Przejadło Ci się? Już nie myszka tylko obca osoba? Już? Wystarczy? Dziękuję za współpracę, następna? 

Skinny love

Masz co chciałeś. Pusty dom. Możliwości. Wolność. Ode mnie. Od naszej miłości.
Gdzieś w zakamarkach umysłu, którym nie pozwalałam dojść do głosu oczekiwałam pierścionka na palcu, a jedyne co mam to pustkę obok siebie gdy w nocy odruchowo sięgam żeby się wtulić. Chyba oszalałam. Jak mogłam pozwolić sobie chociaż przez sekundę liczyć na szczęśliwe zakończenie.
Idiotka. Kretynka.
Jeden szczęśliwy rok to było by zdecydowanie za długo.
Brakuje mi tchu.
Liczyłam na zbyt wiele, a gwałtowne pozbawienie marzeń boli jak cios w brzuch.
Dzielenia się opłatkiem, pocałunków pod fajerwerkami, nocnych spacerów po śniegu. Nie będzie tego. Koniec. Skończyło się.
Mam ochotę krzyczeć. Iść przed siebie i krzyczeć tak długo aż opadne z sił, aż nie będę czuć niczego, aż wyschną łzy. Krzyczeć, że wydarto mi serce, że chce je spowrotem razem z moją różą, która zniknęła znad okna.
Dziwne myśli nachodzą człowieka w czasie bezsennych nocy. Zamiast myśleć o przyszłości, o konkretach to mogłam myśleć tylko o róży. Gdzie jest, co się z nią stało. Czy skończyła na śmietniku, połamana jak ja? Wyrzucona. Już niepotrzebna, już niechciana. Kochałam tą różę. Kochałam ją jako symbol tego jak bardzo wtedy byłam szczęśliwa, jak bardzo wtedy byliśmy zakochani. Jak bardzo wtedy miało być na zawsze, po grób, jak mieliśmy walczyć o siebie nawzajem do utraty sił i jeszcze dłużej.
Telefon milczy. Z każdą sekundą milczenia pokazuje jak bardzo byłam naiwna, jak bardzo chciałam wierzyć w te miłość, jak bardzo wykreowałam sobie w głowie obraz, który wychodzi na to nigdy nie istniał. Do ostatniej sekundy liczyłam na wróć, na zostań, na cud. Nie nadszedł. A ja wciąż czekam i wiem że to bez sensu i wiem że żadna dawka bezsensownej wiary niczego nie zmieni, a wciąż czekam. I powtarzam sobie, że to nie jest zły sen i szczypie się i przygryzam wargi do krwi, a mimo to wciąż tak bardzo chciałabym żeby to był jakiś chory, cholerny koszmar z którego obudzę się w ramionach.
W życiu nie sądziłam, że to będzie boleć aż tak, dławić aż tak, ściskać żołądek aż tak, pozbawiać sił aż tak.
Nie sądziłam że aż tak się zakocham, że aż tak uwierzę w bajki o żyli długo i szczęśliwie. Może uda mi się zagłodzić ten ból. Czemu jestem takim tchórzem. Czemu nie potrafię tego skończyć. Po co mam trwać, po co mam istnieć skoro dzieci, którym zaczęłam już imiona wybierać nigdy nie zaistnieją?