Nie rozumiem. Klasy 1-3 kojarzą mi się ze słodkim nieróbstwem. Nie jestem aż tak stara by nie pamiętać, że ja beztrosko zaraz po powrocie ze szkoły rzucałam plecak w kąt i leciałam na plac zabaw.
Nauka obce mi słowo.
Jedyne co musiałam robić to w okolicach 2-3 klasy podstawówki musiałam wypełniać te durne książeczki z obrazkami by walczyć z dysortografią. No i oczywiście godziny przepisywania fragmentów książek by poprawić mój straszny charakter pisma (co oczywiście niewiele dało, dalej pisze totalnie niewyraźnie i niechlujnie) no ale rzeczywiście w tamtych czasach pisałam tak, że określenie ''bazgrać jak kura pazurem po piasku'' było by eufemizmem.
To jedyne co mi przychodzi do głowy, a i tak klasy 1-3 skończyłam dostając nagrodę ze ''bardzo dobre wyniki w nauce''.
Inne czasy?
Dzisiaj gdy od dzieci 6-7 letnich słyszałam, że rodzice im się każą uczyć i że muszą uczyć się codziennie miałam szczękę mniej więcej w okolicy kolan.
To jest straszne!
A gdzie dzieciństwo?
I dziwi mnie to niezmiernie, że te dzieci są... dziwne. Gdy spytałam się chłopczyka gdzie mieszka to patrzył się na mnie jak na kosmitkę. Ja w wieku 6 lat chodziłam sama do przedszkola, wiedziałam, że mieszkam koło macdonalda i generalnie byłam okularnicą z nosem w książkach. A teraz te dzieci ledwo, ledwo czytają! Pamiętam jak moja 5 letnia koleżanka chodziła do sklepu po przysłowiowe bułki, z karteczką co ma kupić i kluczami na szyi. Wtedy to było normalne. Teraz to patologia.
I rodzice pytający i dopytujący czy sobie radzimy z ich dzieckiem, bo jest trochę nadpobudliwy.
A przecież na pierwszy rzut oka widać, że on po prostu robi to wszystko, bo chce uwagi. Też bym chciała zwrócić na siebie uwagę gdybym była 6 latkiem, który musi się uczyć i ma codziennie zajęcia dodatkowe.
Zuchy przyprawiają mnie o ból kręgosłupa wieszając mi się na szyi, są okropne, wrzeszczące i rozbrykane, a i tak je kocham.
Moja droga?
:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz