Mam ochotę zrobić coś. Krzyczeć. Rzucać o ściany wszystkim co mi wpadnie w rękę.
Bezsilność.
Jakikolwiek ból, jakiekolwiek doznanie jest lepsze od pustki.
Tak naprawdę przegrałam już wtedy. Utonęłam i nie zostało nic.
Tylko jakaś kukła, marionetka, szmaciana pacynka na rozkazach wiatru.
Bezsensu.
Nigdy nie miało najmniejszego znaczenia.
Zmarnowało tylko parę zeszytów, piór, trochę kawy i parę nocy.
Bruliony zapisane słowami bez znaczenia. Powinnam to spalić.
Rozsiać z wiatrem pył i zatonąć w nim. Rozpłynąć.
Nie ma już nic i nic już nie będzie. Wszystko już było.
Zanim wkroczyłam w tą historie ona już dawno była zakończona.
Mój los przypadkiem się wplątał. I teraz niepotrzebny, nierozplątany kłąb nadaje
się tylko do wyrzucenia.
Czuje się jakbym była zrobiona ze szkła. Jeszcze jedno uderzenie rozsypie się w proch.
Nic nie warty. Kaleczący palce.
Jestem na skraju bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. I bardziej niż kiedykolwiek bez wiary, bez sił i bez nikogo kto by mnie złapał.
Nie mam już nic o co warto walczyć.
Nie ma już nikogo kto by mnie potrzebował i są to słowa prawdziwsze niż kiedykolwiek wcześniej.
Teraz mogę upaść. Teraz naprawdę nie mam już nic.
Przeżyłam najbardziej bezsensowny miesiąc w moim życiu. I kolejne też takie będą.
I mam ochotę wrzeszczeć na myśl o tych wszystkich łzach przeze mnie.
Niczego bardziej nie żałuje niż tego, że nie umiałam.
To było dla mnie wszystkim bardziej niż myślałam.
I zabija mnie, że dla nich też.
Niszczę wszystko czego się dotknę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz