Bywają takie dni kiedy i w lustro boje się spojrzeć. Jakbym irracjonalnie się bała, że odbicie spojrzy z wyrzutem i spyta ''co zrobiłaś ze swoim życiem''.
Szczerzy się widmo moich strat. Lista zmarnotrawionych dni rośnie proporcjonalnie do moich ciągłych upadków. Tak jakby i dno przestało być stałe. Tak jakby nawet i piekła miały mnie dość i chciały się mnie pozbyć. Wciąż coś wyciąga mnie przepaści. I rzuca bezradną, na czworakach, na ziemie. A ja uparcie wracam do krawędzi i rzucam się w dół. Bo kiedyś przynajmniej dno było trwałe.Dawało namiastkę prawdziwości.
Wypełniam pustkę ciszą i fałszywym szczęściem zrodzonym z możliwości bycia tchórzem. Świat nałożył mi maskę, a ja z wdzięcznością ją przyjęłam nie musząc się już kryć. Nie musząc już się definiować.
Duch osłabł, a forma jest tylko plastikową foremką stworzoną przez ludzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz