niedziela, 9 października 2011

Samotna wędrówka

Piątek popołudnie. Las. Deszcz. Buty mokre po paru minutach marszu.
Choć teoretycznie przemóc nie powinny.
Plecak z przywiązaną karimatą czepiającą się o drzewa.
Problemy z zasięgiem.
Szukanie drogi.
Yeah jest zasięg. Telefon do Agaty: Skontaktuj się z Leszkiem.
Po krótkich instrukcjach od Leszka docieram na miejsce z którego wyruszę.
Stwierdziłam, że będę się trzymać blisko szkółki leśnej
żeby się nie zgubić, przy czym oczywiście zaabsorbowana
szukaniem miejsca gdzie się rozbije i tak ją zgubiłam.
Generalnie miejsce znalazłam idealne. Dwa drzewa rosnące w odległości
takiej, że idealnie pomiędzy nimi się mieściłam.
Budowa szałasu poszła szybko choć w sumie ten szałas był raczej taki
prowizoryczny, gdyż byłam już naprawdę zmęczona.
Oczywiście po godzinie zaczął przemakać.
Śpiwór oczywiście przemókł w nogach.
Koc ratowniczy guzik dawał i śpiwór i tak był mokry.
No ale przynajmniej plecak w miarę wytrzymał.
No i oczywiście kolejny telefon do Agat jako, że wszystko miałam mokre.
No i oczywiście wkrótce potem padła mi bateria.
No i oczywiście źle zamknęłam termos i część herbaty się wylała
a to co zostało to wystygło.
No ale przetrwałam i w sumie nie było źle.
Nie licząc tego, że błądziłam potem po lesie przez dobrą godzinę
i że w sumie gdybym nie spotkała Sikorki to bym błądziła dalej.
No a potem warsztaty. Zajęcia Sikorki, które mi się mega przydadzą
w pracy z zastępem. Jako, że zamierzam iść w zioła i te sprawy.
No i generalnie było fajnie, bo byli fajni ludzie.


Z fobii do pająków jestem totalnie wyleczona i jakoś
nie przeszkadzały mi one w spaniu mimo, że w szałasie
ich trochę było.
A nad lękiem wysokości pracuje bardzo usilnie.



A no i Leszek i Sławek szukali mnie rano żeby dać mi suche rzeczy
i oczywiście mnie nie znaleźli, a gdy ja słyszałam w dali jakieś niewyraźne krzyki
to nie wpadłam na to, że to ktoś woła mnie.



Cóż. Nie wiem jak mam się z tym czuć i zaczynam być powoli wściekła
ale bardziej to jest mi przykro.
Część myślała, że poddałam się i pojechałam do domu,
część zastanawiała się jakim cudem przetrwałam
i w ogóle jakoś tak nikt nie zakładał, że poradzę sobie bez problemów.
Szczególnie, że powiedziałam Agat, że pada mi bateria
więc wiedzieli czemu nie odbieram.
Plus dziwnie się czułam gdy siedziałam obok Druha, a on gadał z jedną z drużynowych
i zaczęłam słuchać w momencie gdy mówili o realizacji stopni i sprawności
i był długi wywód na temat tego, że nie trzeba bardzo pilnować
realizowania elementów prób, bo wszystko rozgrywa się w naszym sumieniu
i że gdy ktoś np. zrejteruje z samotnej wędrówki i pojedzie do domu
albo pójdzie do jakiegoś gospodarstwa to ten naramiennik wędrowniczy
już zawsze będzie przypominał mu o oszustwie.
No i tak się zaczęłam zastanawiać czy mówił to przez wzgląd na mnie
taka lekka sugestia czy coś i zrobiło mi się naprawdę przykro, że aż tak
we mnie nie wierzy.
A i wnerwiłam się gdy przeczytałam na Leśnych, że niby znaleźli szczątki mojego szałasu.
Sorry ja byłam po pierwsze naprawdę głęboko w lesie po drugie deszcz i tak
by zatarł wszystkie ślady mojej obecności, po trzecie ja tłukąca ciągle moim dzieciom,
że harcerz nie pozostawia po sobie śladów bytności miałabym je zostawić?
Nie no dzięki, od razu mi cieplej na sercu...

Chyba tylko Agata naprawdę we mnie wierzyła. Że sobie poradzę, że się nie poddam.
Agat dzięki za Twoją niezachwianą pewność, że przetrwam :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz