Uśmiecham się. Mój uśmiech jest szczery.
Znowu jestem radosną, pogodną Kundzią.
Szalejącą z Agatą i zażerającą się pizzą XXL
mimo tego, że obydwie jesteśmy na diecie.
Usłyszałam niedawno, że jestem uważana za osobę pełną siebie.
Nic bardziej mylnego.
Pod pozorami radosnej, wrednej, wariatki kryje się mała, nieśmiała, rozbita dziewczynka.
Która boi się jutra.
I owszem jestem pogodna, omijam życiowe rafy, pracuje nad sobą, realizuje cele, plany.
Idę z uśmiechem na ustach i uśmiechem zarażam innych.
Ale gdy idę biegać na tą jedną godzinę pozwalam sobie się rozpaść.
Dni mijają, a ja każdego dnia biegnę tą samą ulicą, w to samo miejsce
siadam, patrze w gwiazdy i żałuje, że wtedy pół roku temu
pozwoliłam sobie znowu stać się podatną na zranienie.
Każdego dnia siedząc we łzach chciałabym wierzyć, że tam gdzieś w górze
jest Bóg, który ma dla mnie plan, którego nie dostrzegam
i że ten plan jest dla mnie dobry, że będę szczęśliwa.
Że nie jestem zdana tylko na siebie.
I każdego dnia coraz bardziej się boję, że spełni się to o czym teraz nawet boję się myśleć.
Że myśli spychane w ciągu dnia, o których wręcz zapominam, znowu zawładnął moim życiem.
Że każdego dnia będę się budzić i nienawidzić nowego dnia.
Że moje życie będzie polegało tylko na tym by przetrwać, przetrwać bez łez
i nie rozpaść się do końca.
Kogo ja oszukuje? Samą siebie? Na co liczę? Na cud?
Albo gorzej, na litość?
Powinnam sobie odpuścić.
A co gdy przyjdzie zima, spadnie śnieg i nie będę mogła
na tą jedną godzinę uciec i się wypłakać?
Gdy będę musiała zmierzyć się sama ze sobą?
Porwał mnie Dziki Gon, a ja nie umiem się uwolnić.
Dziękuje K. za podrzucenie mi tej piosenki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz