Wczorajszy dzień dał mi niesamowitego kopa w tyłek. Kobieta z monopola wołająca nas do siebie, bo facet w nocy zostawił pieniądze dla wolontariuszy, mnóstwo pozytywnych reakcji i żadnej złorzeszczącej osoby. Kampania oszcerstw wobec Owsiaka na szczęście nie dała rezultatu. Owszem ludzie wrzucali mniej niż w ostatnich latach ale wrzucali często i nieraz przepraszali, że tak mało. Niestety społeczeństwo coraz bardziej biednieje. Ważne, że wrzucają cokolwiek i że rozumieją na co wrzucają. Owszem niektórzy wciąż robią to tylko dla serduszka ale mam wrażenie, że coraz więcej ludzi wrzuca świadomie, a nie po to żeby wolontariusze mu dali święty spokój.
Nasz sztab jednak mimo wszystko poradził sobie całkiem nieźle, głównie dzięki mojemu bratu, który twardo zbierał od 8 do 20.
No i sami Leśni. Atmosfera była niemalże szokująco miła. Aż za miła, momentami czekałam aż coś się wydarzy. No i dziwnym było to, że nikt mnie ze sztabu nie wyrzucał. No ale może zaczne od początku. Chodzenie z puszką zakończyłam w tym roku wyjątkowo wcześnie, gdyż mimo temperatury na plusie, zamarzałam. Pamiętam wośpy kiedy były śnieżyce albo grad i chodziło się do godziny 20. W tym roku odpuściłam po 15, bo zwyczajnie nie dawałam rady. Piłam herbatę kubek za kubkiem, opatulałam się kurtką L. i dalej było mi zimno mimo siedzenia w sztabie przy kaloryferze. Ku mojejmu ogromnemu zdziwieniu nikt nie miał nic przeciwko. Trochę jestem na siebie zła, że tak szybko się poddałam ale palce kostniały mi tak bardzo (mimo grubych, wełnianych rękawiczek), że miałam wrażenie iż odpadną albo przymarzną do puszki. Po dwóch godzinach siedzenia w sztabie nadal były sino-czerwone. Oczywiście nasłuchałam się, że to przez to, że jestem za chuda i że powinnam coś zjeść ale (SZOK!) druh S. mnie bronił i ostatecznie poczęstował super kurczakiem pieczonym bez tłuszczu. Generalnie druh S. był tak miły, że nie dokońca wiedziałam jak mam się zachować. Co nie zmienia faktu, że głównie miły był dlatego, że jestem aż tak chuda. Smutne. Może odniosłam błędne wrażenie... Eh. Fajnie by było. Wszyscy oprócz oczywiście druha S. marudzili, że powinnam coś zjeść, wtykali mi ciasto, obiad etc etc
No i S. jak zwykle dokuczający, próbujący mnie ''odkurzyć'' ;) i popisujący się swoją siłą ;) no dobra może i rozłożył mnie na łopatki ale moja znajomość techniki samoobrony jest żałosna, a mu to przychodziło bez problemu.
Generalnie 5 godzin siedziałam w sztabie i plotkowałam. No i przymarzałam do podłogi. Chyba pora odwiedzić lekarza, bo mi było zdecydowanie za zimno. Jak tak dalej pójdzie to w przyszłym roku nie wytrzymam godziny. Fajnie się siedziało w sztabie ale tu przecież nie o to chodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz