Chyba zwariowałam. To czego ostatnio znów zaczynam pragnąć jest zupełnie,
absolutnie nieosiągalne.
Rozciągam nocne godziny do granic wytrzymałości. Pozwalam im przeciekać przez palce.
Delektuje się marnotrawstwem czasu
To jest atawizm. Degeneracja. Autoagresja? Autodestrukcja.
Marnuje czas na nierealne marzenia.
Stawiam pomniki własnym upadkom.
Bo po co odpuścić? Bo po co walczyć?
Lepiej tkwić pomiędzy tam a tu, czekając na... cud?
Dopadł mnie chaos.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz