Trochę mnie to zaczyna denerwować. To uparte pilnowanie mnie na każdym kroku, czy czasem znowu nie upadam, czy czasem nie zapłonęłam po prostu słomianym zapałem. Jak będę chciała upaść to upadnę niezależnie od tego czy ktoś będzie suszył mi o to głowę.
I nie nie chce upadać.
I coraz częściej zastanawiam się ile w tej wielkiej ''przyjaźni''/ koleżeństwie/ znajomości jest prawdy.
Na ile jest to rzeczywista sympatia do mnie, na ile to jest chęć przebywania w moim towarzystwie ale ile jest pilnowania mnie czy nie wymykam się w szkole na fajke, chęci wychowania mnie, czy ogólnej chęci ''pomocy'' mi.
Już wiele osób chciało mi ''pomóc''. I wiecie co? Dziękuje. Sama radze sobie lepiej.
Sfrustrowani nie możnością naprawienia mnie ''przyjaciele'' zbyt często mnie zostawiają.
Zbyt często rozbijają mnie jeszcze bardziej.
Więc dziękuje. Darujcie sobie.
Męczy mnie to. Męczy mnie to, że nie moge ufać szczerości osób z mojego otoczenia. Boje się, że słowa padające z ich ust są podyktowane litością.
Nikt nie chce litości i nie jestem w tym przypadku wyjątkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz