Coraz więcej zaczynam od siebie wymagać.
Może to podświadoma forma rekompensaty za to, że tak długo nie wymagałam niczego od siebie, że tak długo usprawiedliwiałam się na każdym kroku?
''Nie umiem'' nie jest usprawiedliwieniem. Jest wymówką.
''Jeśli czegoś nie da się zrobić weź większy młotek''
Wygrzebałam ostatnio swoje stare zeszyty, pamiętniki naskrobane w pośpiechu na kolanie, bez ładu, składu i senesu. Nabazgrane od tak. By w razie czego pamiętać kim byłam. Na wypadek gdybym zapomniała.
A ostatnio zdecydowanie zbyt często zapominałam.
Ilu z Nas obiecywało sobie, że nigdy nie będzie palić, że nigdy nie zacznie pić bez umiaru, że nie zatraci się w imprezach?
Też to sobie obiecywałam. Płonęłam oburzeniem gdy inni łamali obietnice dane samemu sobie, sama beztrosko je łamiąc niewiele później.
Jakie ideały? Jakie sumienie? A po co to komu?
''Fuck it. I'm young''
Tyle tylko, że prawdziwe życie cały czas toczy się obok. Nie można zredukować swojego życia do imprezy i szklanki wódki, bo rzeczywistość wcześniej czy później upomina się o swoje prawa i człowiek uświadamia sobie, że został z niczym.
Straciłam bardzo dużo. Najbardziej mi szkoda zmarnowanych prawie dwóch lat.
Czasami gdy pozwalam sobie w pełni uświadomić sobie kim byłam to mam ochotę wleźć do szafy i już nigdy nie pokazać się światu.
Każdy popełnia błędy. Tyle, że ja popełniłam ich wyjątkowo dużo. I to ciągnąc przy okazji parę osób za sobą.
Nic bardziej nie dołuje niż świadomość, że może gdyby wtedy się nie piło, wtedy powiedziało by się 'nie', to ta przyjaciółka/koleżanka/znajoma może nie wpadła by tak łatwo w pułapkę, krótkotrwałego ''szczęścia'' zamkniętego w puszce piwa.
Łapie się na tym, że przedstawiam alkohol jak najgorsze zło świata.
A to przecież wcale nie jest tak.
Jak to mówią ''wszystko jest dla ludzi''.
Tyle, że z umiarem.
Ile wypadów na to przysłowiowe ''jedno piwo'' kończy się rzeczywiście na tym jednym piwie?
Ile rzeczy zrobiło się po pijanemu, które ze wstydem pamięta się do dziś (w sumie pamięta jest tu określeniem względnym)?
Alkohol w zbyt dużych ilościach odmóżdża, a mimo to i tak po niego sięgamy.
Modląc się w duchu, by ktoś zabrał nam telefon zanim znowu zadzwonimy do byłego/ życiowej miłości etc
robiąc z siebie kompletnego idiotę.
A po co to wszystko?
Bo tak łatwiej.
Bo wszyscy tak robią.
Bo lubię.
Znam to. Sama często to powtarzam gdy zapominam skąd przyszłam i dokąd miałam iść.
I zdecydowanie nie jestem wtedy szczęśliwa.
Zapijając problemy można je co najwyżej spotęgować.
I to spotęgować bardzo bardzo.
Nie ma ucieczki.
Można się co najwyżej pogodzić z tym, że życie to nie bajka lub ewentualnie strzelić sobie w łeb.
Ale opcji numer dwa raczej nie polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz