Dzisiejsza młodzież ma jednakże trudno,
bo przeciw czemu się buntować?
Niektórzy buntują się przeciwko światu.
Tak ogólnie, dla zasady. Bo trzeba. Jestem nastolatkiem
i nikt mnie nie rozumie.
Są też ludzie, którzy buntują się przed samym sobą.
To jest wtedy dość... smutne.
Buntują się przed tym jacy chcą i nie chcą być.
Buntują się, bo a nuż rówieśnicy mnie polubią.
A nuż będę fajny/a.
Buntują się też przed błędami. Przed dopuszczeniem
do siebie świadomości, że mogą tę błędy popełniać.
Łatwiej zwalić na kogoś, bo moje sumienie ma wtedy
lżej. Ewentualne wyrzuty zapije wódką i wypalę papierosem.
Przyznanie się do własnych błędów jest dla frajerów.
A niedopasowanie się do swojej grupy rówieśniczej
to niemalże grzech śmiertelny, bo przecież jakże to
można się nie buntować lub zbuntowanych nie podziwiać?
Smutne. Kolejna ''przyjaźń'' się rozpada. I w sumie przez co? Przez zazdrość?
Przez ''niezgodność charakterów''?
W sumie okazuje się, że nigdy nie miałam żadnych przyjaciół.
No ale cóż. Przyjaciele są przereklamowani.
Tak samo jak szczerość.
— powiedziała z lekceważeniem królowa. — Jeśli to nie
jest piekło, powiedz mi, proszę, co nim jest?''
''Kiedy kogoś kochasz, nie masz wyboru.''
''W kuchni znalazła filtry i włączyła ekspres. Znajome perkotanie
i cudowny aromat złagodziły uczucie niepokoju. Dopóki
istniała na świecie kawa, co złego mogło się wydarzyć?''
''„Wiesz, jakie jest najgorsze uczucie?", zapytał ją kiedyś Simon.
„Nie ufać osobie, którą się kocha najbardziej na świecie".''
Miasto popiołów
Cassandra Clare
''It's the last goodbye, I swear
I can't rely on a dime-a-day love
That don't go anywhere
I learn to cry for someone else
I can't get by on an odds and ends love
That don't ever match up
I can't rely on a dime-a-day love
That don't go anywhere
I learn to cry for someone else
I can't get by on an odds and ends love
That don't ever match up
(...)
It's the last goodbye I swear
I can't survive on a half-hearted love
That will never be whole''
I can't survive on a half-hearted love
That will never be whole''
Noc. Miasto zamiera. Samotna latarnie zamigotała i zgasła. Szybki krok.
Oddech zamienia się w parę. Resztki zbrązowiałego śniegu skrzypią
pod butami. ''Nienawidzę Cię'' ''Nienawidzę Cię'' mruczę pod nosem
w rytm padającego deszczu. Wmawiam sobie, że krople na mojej
twarzy to deszcz kapiący z włosów. Duże dziewczynki przecież
nie płaczą. Nad czym płakać? Nad utraconym
przebłyskiem błękitnego nieba? Tyle lat go nie dostrzegałam,
czemu rozpaczać nad tym, że przez chwile miałam uniesioną głowę?
Czemu tęsknić za wolnością, śmiechem nieskażonym tęsknotą?
Za skrzydłami danymi na chwilę, by ścigać się z gwiazdami?
To był sen. A po każdym śnie trzeba się obudzić.
Deszcz pada coraz szybciej, niespokojnie. Gubię rytm kroków,
melodia myśli w swej zaciętości stała się niepewna.
''Nienawidzę?''. Przecież był. Pokazał mi niebo,
krańce świata i wierzchołki gór. Przecież był dał mi skrzydła.
Przecież był stały, pewny, bezpieczny. Przecież wszystko przemija.
''Panta rei''. Porwał go ten deszcz zmieniający bajkowy śnieg,
w brudną breje. Porwały go te krople wpadające do rzek
niespokojnie płynących w dal. Był. Może snem. Może prawdziwy.
Lecz był.
Aaaa. Przepraszam. Miała być zupełnie inna notka
ale ten deszcz za oknem mnie wybił z rytmu
i przyprawił o melancholie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz