Obydwoje jesteśmy połamani. Wydawało by się, że wręcz nienaprawialnie. Trzymamy się siebie nawzajem niczym rozbitkowie dryfujący ostatkiem sił. Ciagniemy się nawzajem w dół czy w górę?
Kocham. Kocham. Kocham. Kocham.
Tęsknię gdy nie ma go obok. Nigdy nie jest wystarczająco blisko.
Ale czuję, że jestem w klatce. Brakuje mi powietrza. Brakuje mi wyjść ze znajomymi, zdzierania gardła na karaoke, bycia panią siebie.
Twierdzi, że chce dobrze. Że to dla mojego dobra. Że za dużo pije. Że alkoholizm.
Tylko na ile to troska o mnie, a na ile obsesyjna chęć kontroli? Na ile strach przed "spuszczeniem mnie ze smyczy"?
A na ile boi się po prostu, że nie kocham aż tak?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz