Założyłam jakiś czas temu innego bloga. Totalnie, absolutnie anonimowego. I jakoś tak... Ten blog mi przypomniał jaką radość daje mi pisanie. Gdy nie muszę niczego cenzurować, gdy mogę pisać prosto z serca, gdy mogę opisywać rzeczy o których ludzie z mojego otoczenia... cóż nie powinni się dowiedzieć. I tak jak ten blog po trochu dogorywa tamten rozkwita. Wręcz go zarzucam postami. Myślałam już, że zapomniałam jak się piszę, myślałam, że zapomniałam dlaczego...
cóż... przypomniałam sobie. No i niesamowicie mi z tym dobrze.
I ku mojemu zdziwieniu rośnie mi ilość zagorzałych czytelników. Nie robie absolutnie nic żeby go promować, a tu...
Może jednak to kariera pisarki była mi pisana? ;)
Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu... Chyba jednak jestem szczęśliwa. Mam idealne oceny, mój anonimowy blog ma rosnącą popularność, zaczynam godzić się sama ze sobą i znowu mam czas na takie przyjemnośći jak spędzenie całego dnia w piżamie i z książką. Nie wyobrażałam sobie, że będąc sama mogę być całkiem zadowolona ze swojego życia.
niedziela, 8 lutego 2015
poniedziałek, 2 lutego 2015
niedziela, 25 stycznia 2015
Nie ma, że się nie da
,,Bo jak nie my to kto?
Bo jak nie my to kto?
Bo jak nie my to kto o o o?
Bo jak nie my to kto?
Bo jak nie my to nikt tego lepiej nie zrobi tu!"
Z okazji kolejnego dnia z gorączką naszło mnie na przemyślenia...
Każdy kto mnie zna, wie, że jestem totalną absolutną marudą, leniem, ''niechcemisiem'' i ''niepotrafkiem''.
Ale.
Rok temu sesja zimowa rozpoczeła się dla mnie anginą ropną.
Gorączka taka, że świat wirował, na czole można by mi smażyć jajka
sadzone, przejście przez pokój- wyczyn nad siły.
A tu następnego dnia egzamin.
Ketanol, paracetamol, antybiotyk, mieszanka chemii we krwi
większa niż w niejednej aptece i na egzamin dotarłam wychodząc
z założenia, że prędzej bedę się czołgać niż później użerać z upierdliwą
wykładowczynią.
Później na dniach egzaminy ustne, które jakoś wychrypiałam i sesja
mineła bezpoprawkowo, a angina się wyleczyła w międzyczasie.
W tym roku choróbsko mnie dopadło wcześniej i radośnie piszę
kolokwia i prace zaliczeniowe zaćpana lekami, tym razem jeszcze bardziej
hardcorowo, bo doszedł syrop na kaszel z kodeiną.
Da się? Da się. Jak wie każdy kto natrafił na swojej radosnej studenckiej
drodze na upierdliwych jaśnie państwo wykładowców czasami jedyne
co Cię zwalnia lub usprawiedliwia to akt zgonu, ewentualnie pobyt w szpitalu
w stanie krytycznym. Dla niektórych zwolnienie od lekarza rodzinnego
jest niesatysfakcjonujące i rzucają później kłody pod nogi nawet gdy są
zmuszeni je uznać.
A jako, że po liceum to mogę co najwyżej smażyć frytki, bo żeby przysłowiowe
rowy kopać teraz trzeba mieć ku temu odpowiednie wykształcenie
studia są sprawą priorytetową, więc mimo kłód i przeciwności losu, chorób,
psujących się pociągów, bezużytecznych przedmiotów i piekielnych
wykładowców skończe te studia. Nie podddam się. Nie ma, że się nie da.
Jak już się wybrało dany kierunek, zaczeło te studia i wiąże się z nimi
przyszłość nie można się poddać choćby z szacunku do samego siebie.
Postawione sobie cele trzeba realizować.
Ale abstahując już od studiów; jak człowiek się uprze może osiągnąć wszystko
(no prawie wszystko). Jedyne granice to te, które wyznaczamy sobie sami.
Owszem nie można sprawić by ktoś się w nas śmiertelnie zakochał
albo zdobyć nobla z matematyki, gdy mimo usilnych starań i nauki się
zwyczajnie nie ma do tego talentu, umysłu ścisłego i szczytem możliwości jest wyliczenie ile taniej zapłacimy na 30% promocji ale
wyznaczając sobie realne cele zgodne z naszymi indywidualnymi predyspozycjami/talentami/uzdolnieniami/zainteresowaniami
naprawdę możemy je osiągnąć.
Trzeba tylko chcieć, mieć twardy tyłek i troche samozaparcia.
Ośli upór też może być zaletą.
Bo jak nie my to kto? Nikt za nas życia nie przeżyje. Nikt za nas
niczego nie osiągnie. Nikt za nas nie będzie Kimś.
,,Każdy wybiera własną ścieżkę. Nasze wartości i działania definiują to, kim jesteśmy.''
Bo jak nie my to kto?
Bo jak nie my to kto o o o?
Bo jak nie my to kto?
Bo jak nie my to nikt tego lepiej nie zrobi tu!"
Z okazji kolejnego dnia z gorączką naszło mnie na przemyślenia...
Każdy kto mnie zna, wie, że jestem totalną absolutną marudą, leniem, ''niechcemisiem'' i ''niepotrafkiem''.
Ale.
Rok temu sesja zimowa rozpoczeła się dla mnie anginą ropną.
Gorączka taka, że świat wirował, na czole można by mi smażyć jajka
sadzone, przejście przez pokój- wyczyn nad siły.
A tu następnego dnia egzamin.
Ketanol, paracetamol, antybiotyk, mieszanka chemii we krwi
większa niż w niejednej aptece i na egzamin dotarłam wychodząc
z założenia, że prędzej bedę się czołgać niż później użerać z upierdliwą
wykładowczynią.
Później na dniach egzaminy ustne, które jakoś wychrypiałam i sesja
mineła bezpoprawkowo, a angina się wyleczyła w międzyczasie.
W tym roku choróbsko mnie dopadło wcześniej i radośnie piszę
kolokwia i prace zaliczeniowe zaćpana lekami, tym razem jeszcze bardziej
hardcorowo, bo doszedł syrop na kaszel z kodeiną.
Da się? Da się. Jak wie każdy kto natrafił na swojej radosnej studenckiej
drodze na upierdliwych jaśnie państwo wykładowców czasami jedyne
co Cię zwalnia lub usprawiedliwia to akt zgonu, ewentualnie pobyt w szpitalu
w stanie krytycznym. Dla niektórych zwolnienie od lekarza rodzinnego
jest niesatysfakcjonujące i rzucają później kłody pod nogi nawet gdy są
zmuszeni je uznać.
A jako, że po liceum to mogę co najwyżej smażyć frytki, bo żeby przysłowiowe
rowy kopać teraz trzeba mieć ku temu odpowiednie wykształcenie
studia są sprawą priorytetową, więc mimo kłód i przeciwności losu, chorób,
psujących się pociągów, bezużytecznych przedmiotów i piekielnych
wykładowców skończe te studia. Nie podddam się. Nie ma, że się nie da.
Jak już się wybrało dany kierunek, zaczeło te studia i wiąże się z nimi
przyszłość nie można się poddać choćby z szacunku do samego siebie.
Postawione sobie cele trzeba realizować.
Ale abstahując już od studiów; jak człowiek się uprze może osiągnąć wszystko
(no prawie wszystko). Jedyne granice to te, które wyznaczamy sobie sami.
Owszem nie można sprawić by ktoś się w nas śmiertelnie zakochał
albo zdobyć nobla z matematyki, gdy mimo usilnych starań i nauki się
zwyczajnie nie ma do tego talentu, umysłu ścisłego i szczytem możliwości jest wyliczenie ile taniej zapłacimy na 30% promocji ale
wyznaczając sobie realne cele zgodne z naszymi indywidualnymi predyspozycjami/talentami/uzdolnieniami/zainteresowaniami
naprawdę możemy je osiągnąć.
Trzeba tylko chcieć, mieć twardy tyłek i troche samozaparcia.
Ośli upór też może być zaletą.
Bo jak nie my to kto? Nikt za nas życia nie przeżyje. Nikt za nas
niczego nie osiągnie. Nikt za nas nie będzie Kimś.
,,Każdy wybiera własną ścieżkę. Nasze wartości i działania definiują to, kim jesteśmy.''
piątek, 23 stycznia 2015
,,Wake me up inside
Tell me there's a reason
To take another step
To get up off my knees and,
Follow this path of most resistance.''
Wyrwana z letergu.
Po raz pierwszy od dawna znowu stawiam sobie cele, znowu mam marzenia i sny.
Bogowie... jak ja dawno nie śniłam. Już zapomniałam jak to jest.
Choćby miało to się zakończyć łzami i bólem dobrze jest znowu żyć pełną piersią,
oczekiwać czegoś, dążyć do czegoś.
Tyle czasu brnełam na oślep, tyle czasu wybierałam łatwiejsze drogi.
Wole potykać się i upadać ale w końcu wrócić na własną drogę niż iść
udeptanym traktem, który jest łatwiejszy lecz nie mój.
Mgła sprowadzona na własne życzenie w końcu zaczyna się rozrzedzać.
Tell me there's a reason
To take another step
To get up off my knees and,
Follow this path of most resistance.''
Wyrwana z letergu.
Po raz pierwszy od dawna znowu stawiam sobie cele, znowu mam marzenia i sny.
Bogowie... jak ja dawno nie śniłam. Już zapomniałam jak to jest.
Choćby miało to się zakończyć łzami i bólem dobrze jest znowu żyć pełną piersią,
oczekiwać czegoś, dążyć do czegoś.
Tyle czasu brnełam na oślep, tyle czasu wybierałam łatwiejsze drogi.
Wole potykać się i upadać ale w końcu wrócić na własną drogę niż iść
udeptanym traktem, który jest łatwiejszy lecz nie mój.
Mgła sprowadzona na własne życzenie w końcu zaczyna się rozrzedzać.
''Drogi pamiętniku,
ten poranek jest inny.
Czuję, że coś się zmieniło.
ten poranek jest inny.
Czuję, że coś się zmieniło.
Po raz pierwszy od długiego czasu
czuję się w pełni i niezaprzeczalnie,
czuję się w pełni i niezaprzeczalnie,
całkowicie obudzony.
Choć raz nie żałuję dnia,zanim się zacznie.
Z radością witam nowy dzień...
ponieważ wiem...
że znowu ją zobaczę.
Znowu go zobaczę.
Po raz pierwszy od długiego czasu...
czuję się dobrze. ''
Po raz pierwszy od długiego czasu...
czuję się dobrze. ''
środa, 21 stycznia 2015
niedziela, 18 stycznia 2015
Ciężko odnaleźć mi nadzieje na sens. Z jednej strony wierze, że nic nie dzieje się przypadkiem z drugiej mam wrażenie, że jestem kiepskim żartem jakiegoś boga, który śmieje się teraz ponuro widząc jak się miotam.
Droga zagineła we mgle.
,,Living in a fantasy but it's way too far
But this kind of loneliness is way too hard
I've been wandering, feeling all alone
I lost my direction and I lost my home...Well
I'm so sick and tired
Now I'm on the slide
Feeling so despised
When you laugh, laugh
I almost died ''
Droga zagineła we mgle.
,,Living in a fantasy but it's way too far
But this kind of loneliness is way too hard
I've been wandering, feeling all alone
I lost my direction and I lost my home...Well
I'm so sick and tired
Now I'm on the slide
Feeling so despised
When you laugh, laugh
I almost died ''
środa, 14 stycznia 2015
O, żyć zawsze i zawsze umierać!
O, pogrzeby mnie dawnego i teraźniejszego,
O, ja kroczący naprzód, materialny, widzialny, władczy jak zawsze,
O, ja i to, czym byłem latami, teraz umarły.
(Nie płaczcie po mnie, bo jestem zadowolony.)
O, uwolnić się od tych zwłok mnie samego, na które
odwracając się patrzę tam, gdzie je rzuciłem,
Iść dalej (O, żyć zawsze!) i zostawić zwłoki za sobą
O, pogrzeby mnie dawnego i teraźniejszego,
O, ja kroczący naprzód, materialny, widzialny, władczy jak zawsze,
O, ja i to, czym byłem latami, teraz umarły.
(Nie płaczcie po mnie, bo jestem zadowolony.)
O, uwolnić się od tych zwłok mnie samego, na które
odwracając się patrzę tam, gdzie je rzuciłem,
Iść dalej (O, żyć zawsze!) i zostawić zwłoki za sobą
W. Whitman
Czasem, gdy kogoś kocham, ogornia mnie gniew na myśl, że moja
miłość może być nie odwzajemniona,
Lecz teraz myślę, że nie ma miłości nie odwzajemnionej, zapłata jest
pewna, tak czy inaczej,
(Kochałem kiedyś kogoś żarliwie, a bez wzajemności,
Lecz dzięki temu powstały te pieśni).
W.Whitman
,,Wy jestecie jak ci z pierwszej miłości, po latach się w końcu zeszli, koło czterdziestki.''
K. jest źródłem nieustannej motywacji...
No w sumie do czterdziestki już jestem w połowie drogi. Czekałam tyle lat to poczekam jeszcze dwadzieścia... :/
Czasami zastanawiam się czy nie byłoby lepiej gdybym Go nigdy nie spotkała ale... wszystko dzieje się z jakiegoś powodu, mam nadzieje, że odkrycie go jest jeszcze przede mną.
poniedziałek, 12 stycznia 2015
wośp - podsumowanie
Wczorajszy dzień dał mi niesamowitego kopa w tyłek. Kobieta z monopola wołająca nas do siebie, bo facet w nocy zostawił pieniądze dla wolontariuszy, mnóstwo pozytywnych reakcji i żadnej złorzeszczącej osoby. Kampania oszcerstw wobec Owsiaka na szczęście nie dała rezultatu. Owszem ludzie wrzucali mniej niż w ostatnich latach ale wrzucali często i nieraz przepraszali, że tak mało. Niestety społeczeństwo coraz bardziej biednieje. Ważne, że wrzucają cokolwiek i że rozumieją na co wrzucają. Owszem niektórzy wciąż robią to tylko dla serduszka ale mam wrażenie, że coraz więcej ludzi wrzuca świadomie, a nie po to żeby wolontariusze mu dali święty spokój.
Nasz sztab jednak mimo wszystko poradził sobie całkiem nieźle, głównie dzięki mojemu bratu, który twardo zbierał od 8 do 20.
No i sami Leśni. Atmosfera była niemalże szokująco miła. Aż za miła, momentami czekałam aż coś się wydarzy. No i dziwnym było to, że nikt mnie ze sztabu nie wyrzucał. No ale może zaczne od początku. Chodzenie z puszką zakończyłam w tym roku wyjątkowo wcześnie, gdyż mimo temperatury na plusie, zamarzałam. Pamiętam wośpy kiedy były śnieżyce albo grad i chodziło się do godziny 20. W tym roku odpuściłam po 15, bo zwyczajnie nie dawałam rady. Piłam herbatę kubek za kubkiem, opatulałam się kurtką L. i dalej było mi zimno mimo siedzenia w sztabie przy kaloryferze. Ku mojejmu ogromnemu zdziwieniu nikt nie miał nic przeciwko. Trochę jestem na siebie zła, że tak szybko się poddałam ale palce kostniały mi tak bardzo (mimo grubych, wełnianych rękawiczek), że miałam wrażenie iż odpadną albo przymarzną do puszki. Po dwóch godzinach siedzenia w sztabie nadal były sino-czerwone. Oczywiście nasłuchałam się, że to przez to, że jestem za chuda i że powinnam coś zjeść ale (SZOK!) druh S. mnie bronił i ostatecznie poczęstował super kurczakiem pieczonym bez tłuszczu. Generalnie druh S. był tak miły, że nie dokońca wiedziałam jak mam się zachować. Co nie zmienia faktu, że głównie miły był dlatego, że jestem aż tak chuda. Smutne. Może odniosłam błędne wrażenie... Eh. Fajnie by było. Wszyscy oprócz oczywiście druha S. marudzili, że powinnam coś zjeść, wtykali mi ciasto, obiad etc etc
No i S. jak zwykle dokuczający, próbujący mnie ''odkurzyć'' ;) i popisujący się swoją siłą ;) no dobra może i rozłożył mnie na łopatki ale moja znajomość techniki samoobrony jest żałosna, a mu to przychodziło bez problemu.
Generalnie 5 godzin siedziałam w sztabie i plotkowałam. No i przymarzałam do podłogi. Chyba pora odwiedzić lekarza, bo mi było zdecydowanie za zimno. Jak tak dalej pójdzie to w przyszłym roku nie wytrzymam godziny. Fajnie się siedziało w sztabie ale tu przecież nie o to chodzi.
Nasz sztab jednak mimo wszystko poradził sobie całkiem nieźle, głównie dzięki mojemu bratu, który twardo zbierał od 8 do 20.
No i sami Leśni. Atmosfera była niemalże szokująco miła. Aż za miła, momentami czekałam aż coś się wydarzy. No i dziwnym było to, że nikt mnie ze sztabu nie wyrzucał. No ale może zaczne od początku. Chodzenie z puszką zakończyłam w tym roku wyjątkowo wcześnie, gdyż mimo temperatury na plusie, zamarzałam. Pamiętam wośpy kiedy były śnieżyce albo grad i chodziło się do godziny 20. W tym roku odpuściłam po 15, bo zwyczajnie nie dawałam rady. Piłam herbatę kubek za kubkiem, opatulałam się kurtką L. i dalej było mi zimno mimo siedzenia w sztabie przy kaloryferze. Ku mojejmu ogromnemu zdziwieniu nikt nie miał nic przeciwko. Trochę jestem na siebie zła, że tak szybko się poddałam ale palce kostniały mi tak bardzo (mimo grubych, wełnianych rękawiczek), że miałam wrażenie iż odpadną albo przymarzną do puszki. Po dwóch godzinach siedzenia w sztabie nadal były sino-czerwone. Oczywiście nasłuchałam się, że to przez to, że jestem za chuda i że powinnam coś zjeść ale (SZOK!) druh S. mnie bronił i ostatecznie poczęstował super kurczakiem pieczonym bez tłuszczu. Generalnie druh S. był tak miły, że nie dokońca wiedziałam jak mam się zachować. Co nie zmienia faktu, że głównie miły był dlatego, że jestem aż tak chuda. Smutne. Może odniosłam błędne wrażenie... Eh. Fajnie by było. Wszyscy oprócz oczywiście druha S. marudzili, że powinnam coś zjeść, wtykali mi ciasto, obiad etc etc
No i S. jak zwykle dokuczający, próbujący mnie ''odkurzyć'' ;) i popisujący się swoją siłą ;) no dobra może i rozłożył mnie na łopatki ale moja znajomość techniki samoobrony jest żałosna, a mu to przychodziło bez problemu.
Generalnie 5 godzin siedziałam w sztabie i plotkowałam. No i przymarzałam do podłogi. Chyba pora odwiedzić lekarza, bo mi było zdecydowanie za zimno. Jak tak dalej pójdzie to w przyszłym roku nie wytrzymam godziny. Fajnie się siedziało w sztabie ale tu przecież nie o to chodzi.
Subskrybuj:
Posty (Atom)