Chyba nadeszła pora, żeby jak za dawnych, "dobrych", harcerskich czasów wybrać się na samotną wędrówkę. Założyć plecak na plecy, wybrać szlak i spędzić trochę czasu sama ze sobą, zrobić bilans zysków i strat. Tylko nie wiem czy coś po stronie zysków się znajdzie.
Tylko nie wiem czy góry mogą być jeszcze dla mnie terapią. Czy nie za bardzo osiadł na nich osad tamtego pamiętnego obozu gdzie tylko góry, drzewa i stumyk słyszały płacz dziecięcych głosów.
Zastanawiam się kim bym była. Kim bym była gdybym wtedy nie włożyła harcerskiego munduru, gdyby moje poczucie własnej wartości nie zostało przez "wychowawców"/"instruktorów" kompletnie zniszczone.
Czy podejmowałabym teraz w dorosłym życiu inne decyzję? Czy pchałabym się w bezsensowne, niszczące związki, czy aż tak bardzo potrzebowałabym potwierdzeń swojej wartości?
Wszyscy mają mnie za ekscentryczną, ekspresyjną, pewną siebie osobę, która niczego się nie boi.
He he
Tyle razy w ostatnim czasie słyszałam "kocham", szkoda tylko, że to kochanie na słowach się zaczynało i kończyło. Jak zawsze muszę radzić sobie sama. A to mi akurat nigdy nie wychodziło i nie wiem jak długo dam radę utrzymywać tego chociażby pozory.
Czy w sumie jeszcze jakiekolwiek utrzymuje?