Powiadają, że każdy koniec jest początkiem czegoś nowego. Jak pisał ks. Twardowski, kiedy Bóg zamyka drzwi to otwiera okno. Ile w tym prawdy? Ile w naszym losie jest przeznaczenia, ile wyborów, a ile czystego przypadku i zbiegu okoliczności?
Kochałam Cię. Byłam przekonana, że Cię kocham. Nie wiem na ile obraz jaki wykreowałam sobie w mojej głowie, nie wiem na ile to była sprawka chemii pomiędzy nami, kwestia podobieństw czy małych rytuałów, które tak szybko sobie stworzyliśmy. A może wcale nie kochałam Ciebie tylko ten obraz idealnego faceta, który stworzyłam w głowie jako nastolatka, a którego byłeś poniekąd ucieleśnieniem? A może wcale Cię nie kochałam. Może po prostu fartem trafiłeś na moment w którym rozpaczliwie potrzebowałam pokochać kogokolwiek by zamknąć drzwi, których nigdy więcej nie chce otwierać? Może sama sobie wmowiłam uczucie, myląc pożądanie i samotność z miłością?
Zamknęłam te drzwi. Kolejne. Dołączą do nawarstwiającej się liczby trupów w mojej szafie.
W momencie gdy zamknęłam drzwi otworzyło się okno. Tyle tylko, że momentami mam wrażenie, że to okno jest na szczycie wieżowca i jedyne co mnie czeka po przejściu przez nie, to długa droga w dół.
Wplątuje się wciąż i wciąż w dziwne, skomplikowane relacje. Za każdym razem znajduje sobie najbardziej poplątaną osobę jaką się da z bagażem emocjonalnym, którego wystarczyłoby dla tuzina ludzi. Niekończący się krąg, niekończące się błędy wciąż i wciąż. Nowe początki? Raczej nowa wersja tej samej historii.